Rzecz o deprawacji środowiska akademickiego, pod uwagę rządzących i zamierzających rządzić.
♥
Robert Kościelny
Carthaginem delendam esse
Na jednym z portali trafiłem na informację o patologii w służbach mundurowych. Chodziło mniej więcej o to, że „bramkarze” w jednej z knajp ostro potraktowali posła-pijaczka. I okazało się, że funkcję wykidajłów pełnili, po godzinach, BOR-owcy. Przez pewien czas wszystkie media w Polsce informowały sytych i szczęśliwych obywateli naszego kraju o tym wydarzeniu. Co oczywiście nie może budzić specjalnego zdziwienia. Wiadomo, że w państwie prawa, które powstało na bazie historycznego porozumienia ponad podziałami, czyli III RP, nie ma poważniejszych spraw nad roztrząsanie, który poseł i w jaki sposób łajdaczy się za nasze pieniądze i od kogo bierze później po twarzy.
Były szef BOR stwierdził: „sygnały dotyczące nielegalnego dorabiania funkcjonariuszy BOR czy innych służb mundurowych nie są nowe. Ten proceder trwa od wielu lat. To jest ogromny problem dla służb”.
Ludzie służby
Przypomniały się mi słowa innego, obecnie również byłego, szefa z pozoru jakżeż odmiennej instytucji państwowej – notabene przez służby (SB) współzakładanej – przewodniczącego CK, dotyczące patologii w zawiadywanych przez niego strukturach „niestety, w naszych polskich warunkach – i jest to znane zjawisko – istnieją tendencje wpływania na opinie recenzentów”. Chodzi o recenzentów CK, opiniujących wnioski o przyznawanie stopni naukowych. A polegają ona na tym, że „są telefony, żeby recenzent znalazł haka i napisał negatywną recenzję”. Okazuje się, iż rola słuchawki telefonicznej w polskim systemie awansu naukowego jest olbrzymia, a jej siła perswazji wielka. Z całości wywodu zawartego w rozmowie z przewodniczącym CK zamieszczonej w Sprawach Nauki (8/9 2007), wynika to jednoznacznie.
Co zrobił z wiedzą na temat patologii w służbach mundurowych ich szef? „Gdy docierały do mnie takie wiadomości, wszczynałem czynności zmierzające do weryfikacji tych doniesień. Gdy to się potwierdzało, wyciągane były daleko idące konsekwencje służbowe w stosunku do tych funkcjonariuszy. Takie osoby były karane, odebraniem dodatków, brakiem awansów, czy wręcz wydaleniem ze służby”.
Co zrobił przewodniczący CK? Nic! Tak przynajmniej wynika ze wspomnianego wywiadu, z którego zacytowano wypowiedź ówczesnego szefa CK. A jeżeli ktoś ma inne informacje na ten temat, jeżeli wie, iż profesor pogubił zęby na walce z takim patologiami, o jakich tu mowa, niech się swą wiedzą podzieli. Wówczas chętnie przeproszę pana profesora.
Bazując na wiedzy jaką mam, muszę stwierdzić jedno: już samo zestawienie tych dwu cytatów pokazuje jak zdeprawowane jest środowisko polskich akademików, a zwłaszcza decydentów. Szef służby ochrony rządu reagował, bo wiedział, (pomijając aspekt moralny), że za niewyciąganie konsekwencji i za brak woli walki z patologią muszą go spotkać konsekwencje za niedopatrzenie obowiązków służbowych. A może nawet podpadłby pod oskarżenie o „współudział po fakcie”?
Szef instytucji, którą służby ochrony PZPR i jej interesów w Polsce współtworzyły, nic nie robi. Wie, że jest absolutnie bezkarny. A to, z kolei, sprawia, że w swej niebotycznej pysze, mówi rzeczy tyleż prawdziwe co zupełnie skandaliczne, nie bojąc się konsekwencji. Bo niby co mu kto zrobi? A gdzie etyka i sumienie? O to taktownie nie zapytam.
Bez odpowiedzialności za czyny i słowa
Już siedem lat mija, jak do opinii publicznej przedostała się, z najbardziej wiarygodnego źródła jakie można sobie wyobrazić, wiedza o przestępstwach, jeśli nie w dosłownym to potocznym rozumienia tego słowa, popełnianych w państwowej instytucji, winnej, jak mało która, cieszyć się nieposzlakowaną opinią. I co? I śmo!
Najgorzej, że te wszystkie dziadki, które tyle nasmrodziły w systemie nauki, odpowiadają za jego wady, patologie, wręcz załamanie systemu, cynizm i służalczość ludzi nauki, dziś użalają się na odór czasów współczesnych; na niskiej jakości doktoraty, habilitacje, na profesorów, którym nikt będący przy zdrowych zmysłach nie powinien nadawać stopnia naukowego. Żadnego, nie mówiąc już o „dożywotniej” profesurze. Bo gdzieś znalazłem w sieci i taką opinię starego (a jakże!) akademika. Jedynym, dla nich, pocieszeniem jest to, że zdążyli usadzić na stołkach decydentów ludzi sobie podobnych. Mentalnych dresiarzy.
Jakże pasują tu słowa Pani Redaktor Wandy Zwinogrodzkiej: „Wskutek powojennej wymiany elit środowisko akademickie stopniowo zmieniło się w królestwo oportunizmu, tchórzostwa i szablonowych poglądów. W takim świecie ruch myśli zamiera. Nic dziwnego, że udział polskiej nauki w dorobku światowym jest śladowy, a polskie uczelnie wloką się w ogonie międzynarodowych rankingów. Na gruncie moralnej mizerii trudno o intelektualny urodzaj. Zdeprawowany umysł wikła się w sprzecznościach samousprawiedliwień, umyka przed odpowiedzialnością za słowo. Konformizm przynosi uczonym doraźne korzyści, ale nauce – wymierne straty”.
Z jednym się zgodzić nie mogę. Bo czy kto widział akademickiego decydenta, który się samousprawiedliwiał? Oni nie widzą w sobie winy: robią to co przez całe swoje zakłamane życie – oskarżają innych.
Ten system ma autorów
Środowisko dziennikarzy oburza fakt cenzury stosowanej w polskich mediach. Pani Ewa Stankiewicz, przewodnicząca Solidarnych 2010 , przypominała słusznie, że „Ten system ma swoich autorów”. System nauki ma również swych autorów. Znanych z imienia i nazwiska. Jak już kiedyś pisałem, akurat w tym wypadku, fakt, iż był/jest tak scentralizowany ma swoją dobrą stronę. I że decydenci pełnili swe funkcje najczęściej przez lata, a nawet dziesięciolecia, także ma swój plus. Podobnie jak ich przekonanie o bezkarności. Wiele przewał, zwłaszcza dotyczących śmieciowych recenzji: na plus czy minus, robionych było/jest otwarcie.
Tak więc wystarczy wola polityczna, aby w tej stajni Augiasza zrobić porządek. Od czego należy zacząć? Też już o tym wspominałem – od autorów śmieciowych recenzji oraz ludzi weryfikujących kadry w stanie wojennym. Tu są twarde dowody – pokrzywdzeni przez dresiarzy poprzebieranych za naukowców, mają chyba w domowych archiwach śmieciowe recenzje? A jeżeli nie to winny być w archiwach CK. A jeżeli i tam ich nie ma to wtedy, tym gorzej dla decydentów. Przeczyszczenie powinno być radykalne, bolesne, ale krótkie. Bo inaczej zrobi się z tego biegunka, również legislacyjna. Później pozostanie tylko wietrzenie, po tych, excusez le mot, zafajdańcach. Bez tego, żadnych rzeczywistych zmian nie będzie.
Pytania naiwne (?)
Czy naprawdę tak trudno sobie wyobrazić, że w Polsce może jednak zmienić się coś na lepsze? Że polska nauka może się rozwijać bez tych wszystkich komisji, komitetów, rad, ram, systemów? Tych narośli będących żerowiskiem dla różnych podleców? Bez tych obłudników gomułkowsko-gierkowskiego miotu? I pozostawionych przez nich, niczym pocałunek Almanzora, następców? W najlepszym wypadku, europejskich średniaków, najczęściej jednak przeciętniaków, a czasami, po prostu: miernot. Agresywnych, w dodatku.
Czyżby pomysł, żeby z tymi, którzy krzywdzili, łamali kariery, wyrzucali z pracy za bezdurno, postąpić dokładnie tak jak na to zasłużyli, jakby zrobiono to z nimi w każdym przeciętnie cywilizowanym kraju, miał być snem idioty śnionym nieprzytomnie?
Przypomnijmy co dzielny oficer robił z funkcjonariuszami, którzy dopuszczali się czynów nagannych, a przecież poza tym, mogli to być dobrzy, a nawet bardzo dobrzy, specjaliści w swym fachu: „Takie osoby były karane, odebraniem dodatków, brakiem awansów, czy wręcz wydaleniem ze służby”.
Dla ludzi, którzy stworzyli patologiczny system, są jego beneficjentami i kontynuatorami, nie może być miejsca w środowisku akademickim. Niezależnie ile mają cytowań i gdzie, kogo znają, kogo mają zamiar poznać i gdzie już zdołali się zapisać albo załapać (np. do partii antysystemowej). Bo dla kraju i środowiska naukowego nic z tego nie wynika i wynikać nie będzie. Natomiast ich nieobecność w środowisku, może wzbudzić wiele dobrego.
Tylko, żeby doszło do zmian trzeba politycznej woli, a o nią z kolei trzeba się samemu postarać, bo na posłów antysystemowych liczyć nie można. Zresztą – jacy tam oni antysystemowi! Kto nie wierzy niech wejdzie na stronę sejmu i wyszuka tych „antysystemowych” przedstawicieli narodu, zasiadających w podkomisji ds. nauki i szkolnictwa wyższego. Tam też znajdzie ich wypowiedzi. Jeżeli któraś z nich piętnuje to, o czym jest mowa na stronie NFA to proszę o informację. Choć jestem pewien, że takiej nie otrzymam, bo trudno informować o czymś co nie miało i nie ma miejsca.
Jedni piszą to, drudzy robią tamto, a trzeci myślą owamto
Dziwne to wszystko, bo gdy człowiek zapozna się z tym co publicyści, trzeźwo oceniający stan interesującego nas środowiska, piszą o akademikach i mechanizmach awansu naukowego, to widzi, że tenor tych wypowiedzi nie odbiega od cytowanych wyżej słów Wandy Zwinogrodzkiej. Wielu z nich sympatyzuje z PiS-em, albo wręcz – wywodzi się, z tego środowiska. I co ? I nic. Nic z tego nie wynika. Bo jak przyjdzie co do czego, to mamy wypowiedzi panów posłów z PiS, nieróżniące się niczym od wypowiedzi tych, którzy uważają, że III RP to najlepsze co wydarzyło się nam w ciągu ostatniego tysiąca lat.
Albo mamy program PiS-u, a w nim zapowiedź takich „rewolucyjnych” zmian, jak odejście od systemu bolońskiego, zamiast dwustopniowych studiów, powrót do systemu pięcioletniego. „Bezpłatny” drugi kierunek studiów. No dobrze, ale czy partię antysystemową stać tylko na tyle, żeby tworząc taką górę zarzutów wobec postpeerelowskiej rzeczywistości, zrodzić w rezultacie jedynie mysz? Bo przecież zmiany jakie obiecują w systemie akademickim pisowscy doradcy i eksperci, to w gruncie rzeczy powrót do … Peerelu. Wtedy nie było, ani systemu bolońskiego, ani dwustopniowych studiów. A za drugi kierunek się nie płaciło. Rzeczywiście, jest w czym i kim pokładać nadzieję na lepsze jutro!
Ciekawe czy Prezes o tym wie?
Podczas wystąpienia przed Pałacem Prezydenckim w pierwszą rocznicę katastrofy smoleńskiej, 10 kwietnia 2011 r. Jarosław Kaczyński powiedział, jaka według niego i jego formacji powinna być Polska:„Po pierwsze, musi to być Polska sprawiedliwa. Polska życzliwa, życzliwa jako państwo dla swoich obywateli. Musi zwracać się ku najsłabszym, ku tym, którym źle. Musi potrafić wyciągnąć do nich rękę”.
Ciekawe czy Pan Prezes wie do kogo wyciągają rękę jego posłowie? No i po co? jeden z nich np. po socjał z kasy sejmu. Czyje interesy zdają się tam reprezentować: czy wspólnotę, a zwłaszcza tych „którym źle” czy kolesiów i akademicką sitwę?
Filed under: Patologie systemowe, Tekst Roberta Kościelnego, Teksty nadesłane | Tagged: decydenci, deprawacja, III RP, kadry, patologie, system, słuchawka telefoniczna | Leave a comment »