Polska to kraj gdzie można w oparciu o widzimisię recenzentów CK inspirowanych słuchawką telefoniczną degradować,można też na takiej samej podstawie awansować

 

Polska jest jak stara służąca…

To kraj  gdzie   można w oparciu o widzimisię recenzentów CK inspirowanych słuchawką telefoniczną degradować,

można też na takiej samej podstawie awansować 

Robert Kościelny

O tym, że państwo polskie wisi na belce, i przez to jest praktycznie tworem martwym, truchłem: po prostu („istnieje teoretycznie”), wie każdy w III RP. Kto miał jeszcze jakieś wątpliwości, to pozbył się ich po konferencji prasowej (nazywanej dalej konferansjerką, zapowiadającą w intencjach kolejne niezmącone lata rządów sitw pod parasolem PO) premiera rządu Donalda Tuska. Pomijam oczywiście funkcjonariuszy systemu, ci idą za swym pryncypałem w zaparte, czy też „na rympał”. To drugie określenie, wzięte z gwary więziennej (w więzieniach PO ma największą ilość zwolenników, nieodmiennie głoszą komunikaty powyborcze leśnych dziadków), szczególnie stosowne jest do opisu zachowań reżimowych dziennikarzy i jednego posła z PO, których łączy mentalność knajacka.

W funkcjonującym normalnie państwie, dymisja rządu byłaby oczywista, jak amen w pacierzu, ale kto twierdzi, że żyjemy w normalnie funkcjonującym państwie prawa”, pyta retorycznie Piotr Cywiński na portalu wpolityce. Cywiński zadał je dzień po konferansjerce Tuska.

Zgniłe korzenie III RP.

Cytowany publicysta jakżeż słusznie zauważył, że ten stan rzeczy ma swoje źródła w nierozliczeniu, nie tak znów dawnej, peerelowskiej przeszłości. Stąd za Stefanem Kisielewskim należałoby powiedzieć, „to nie kryzys, to rezultat”. Bo przecież III RP od chwili poczęcia przy (a może słuszniej:pod) okrągłym stole istnieje w warunkach permanentnego kryzysu. Mówiąc górnolotnie – etycznego. Przekłada się on na zachowania Polaków. Tyle razy oszukanych, rozczarowanych, w których zabijano raz po raz nadzieje. A od kilku lat karmionych pedagogiką wstydu. W takich warunkach żaden naród nie jest w stanie zachować godności, czy poczucia własnej wartości. W takich warunkach po prostu zatraca się moralny instynkt, na rzecz hasła: ratuj się kto może.

A jedni mogą bardziej (członkowie sitw: zarówno ci z lewicy jak prawicy), a inni mniej – więc toną („takie są odwieczne prawa natury pani kierowniczko”). Napoleon, który rozpoznał w zachowaniach Francuzów podobne do wzmiankowanych symptomy, miał powiedzieć o Francji, że jest jak stara służąca przywykła do tego, że gwałci ją kto chce.

Wiem, ale nie powiem…

Wiem jak to się wszystko skończy i kto wygra, a kto przegra z kretesem. Ale nie powiem. Niech partyjni doradcy kombinują, biorą za to grubą kasę. Niech rezonują publicyści mediów niezależnych i tych niepokornych – inkasują za to sute wierszówki.

Na razie widzimy, że skandal, który w wolnym i pewnym swych walorów narodzie skończyłby się przepędzeniem łotrów, którzy łżą w żywe oczy, na cztery wiatry, a później zamknięciem ich w lochu na cztery spusty, nie wywołał przesadnego rezonansu. W czasie, gdy to piszę młodzież z Ruchu Narodowego, chcąca wyrazić swą dezaprobatę, została spałowana i rozpędzona przez ZOMO III RP. Dostało się nawet dziewczynom z RN. Ach gdzież są feministki ze swym jazgotem!

Nie dziwi nic.

Dziwne to? Nie bardzo. Jeszcze większym powodem (tak: o wiele większym!), żeby przepędzić rządzące Polską sitwy i ich reprezentantów w osobach członków rady ministrów z PO (dawne KLD i UW) i PSL (byłego ZSL), była Tragedia Smoleńska. Przepędzić, a po przepędzeniu i wytarzaniu w smole i pierzu osadzić w lochu na długie lata. I co? Każdy wie co, więc po co się wyrażać.

Polacy są od 25 lat przyzwyczajeni do łgarstw w żywe oczy, do łajdactw na które nie ma kary, do bezczelnych, dufnych w swą absolutną bezkarność ludzi władzy.I do tego, że są wobec tego zjawiska bezsilni. Wypuszczono z nas powietrze. Ktoś napisał, że konferansjerka Tuska to naplucie Polakom w twarz. Nie po raz pierwszy i zapewne nie ostatni. Polakom raz po raz zalewają oczy swoją śliną więksi i pomniejsi decydenci.

Zaplute elity.

Przypomnijmy chociażby sprawę dobrze znaną czytelnikom tekstów zamieszczanych na stronie NFA. Skandaliczną wypowiedź prof. Tadeusza Kaczorka, który z dezynwolturą mówił w czasie gdy jeszcze był szefem Centralnej Komisji ds. stopni i tytułów naukowych, iż w zarządzanej przez niego instytucji dochodzi do przewał – uwalaniu kandydatów do stopni i tytułów naukowych na telefon.

Przecież w tym momencie magnificencja raczyła charknąć w twarz nie tyle tym, których CK uwaliła, ile tym, których ta przyjemność ominęła.

Prosta sprawa: jeśli można w oparciu o widzimisię recenzentów CK inspirowanych słuchawką telefoniczną degradować, można też na takiej samej podstawie awansować. Jak się poczuły osoby, na które pan Kaczorek rzucił, chcąc nie chcąc, cień podejrzenia, że nie własnej pracy, ale temu że działają telefony, zawdzięczają honory? Nijak, otarli plwocinę z twarzy („widocznie deszcz pada”) i poszli ściskać rękę panu prezydentowi (temu, dla którego przyczyna śmierci Pary Prezydenckiej i innych osób, w tym młodych dziewcząt-stewardess i chłopców z BOR jest „arcyboleśnie prosta”) – bo nie sądzę, żeby podsuwali do uścisku inną część ciała. Byłoby o tym bez wątpienia głośno.

Bantustan.

Gdybyśmy mieli państwo, które istnieje praktycznie, a nie teoretycznie i antysystemową opozycję, która istnieje realnie, a nie tylko w teorii i odważną elitę antysystemową, która nie tylko mówi o dobru wspólnoty (bo przecież likwidacja źródeł takiego bezprawia i krzyczącej niesprawiedliwości byłaby w interesie wspólnoty), ale i w jej interesie działa, to wypowiedź szefa CK byłaby początkiem końca jego tyleż długiej co niewątpliwie błyskotliwej kariery.

Zresztą nie tylko jego, ale również innych świętych krów. W tym zwłaszcza ulegających wdziękom aparatu telefonicznego. Ale takiej opozycji i elity nie mamy, więc Kaczorek tak jak Donald mogą być z siebie zadowoleni, a nade wszystko siebie i swej pozycji pewni. Takich „Kaczorków” i takich „Donaldów” jest oczywiście więcej. Są w każdej dziedzinie naszego życia. I siedzącej cicho, bo mającej usta zakneblowane górnolotnymi frazesami i świadomością własnych interesów, opozycji, również.

Tak więc skoro ci, którzy mówią o sobie „elity”, nie są w stanie zareagować na dyshonor, na pomiatanie nimi („jak bezwolne manekiny przewracane i kopane”), natomiast chętnie odreagują na słabszych, którzy śmieją im to wypomnieć, to dlaczego dziwią się ludziom, którzy nie mieli, nie mają i mieć nie chcą ambicji tworzenia socjety? A dziwią się, jakie to polactwo wydygane i beznadziejne, skoro nie chce się bić i zmieniać Polski. A niby dlaczego mają to robić? Żeby później, ponosząc wielkie ofiary, doczekać się Wielkiego Zbratania Dwu Stron Historycznego Podziału? Jakiegoś wariantu grubej kreski? Jakie ludzie mają gwarancje, że znów zamiast szansy na rozwój w sprawiedliwym i przyjaznym obywatelom państwie nie otrzymają przysłowiowego gie w zęby? Przy takich „elitach antysystemowych”. I takiej opozycji. No jakie?

 

Dodaj komentarz