Profesorskie Imperium Niegodziwości

1.PNG

4

2

3

5

cały tekst pod adresem

 http://archbudo.journalstube.com/page/display/id/34/title/archbudo-book-series 

Profesorskie Imperium Niegodziwości

Przyjrzyjmy się kuchni, w której warzone są tytuły

Robert Kościelny

Prof. Malcowi oraz prof. Rypniewskiemu

ekspertom prof. Glińskiego, żeby później nie mówili,

że nie wiedzieli.

Prolog

Tekstem tym nie były zainteresowane następujące gazety: “Gazeta Polska”, „Gazeta Polska Codzienna”, „Rzeczpospolita”, Tygodnik “Solidarność”, „Uważam Rze” (z okresu, gdy pisali do niego wszyscy „autorzy niepokorni”). Portale „Fronda” oraz „wpolityce”. Prawie udało się wzbudzić ciekawość w „Gazecie Obywatelskiej”, przypominającej w winiecie, że „tylko prawda jest ciekawa”. Prawie.

W tygodniku „Do Rzeczy” nie próbowałem, zakładając, sądzę że prawidłowo, iż skończy się tak jak we wcześniejszych przypadkach, kiedy to po miesiącu lub dwu (a bywało, że i po pół roku: tak, tekst ma swoje lata!) otrzymywałem odpowiedź, że owszem ciekawe, ale nieciekawe (tzn. nieciekawe dla naszego czytelnika), ważne, choć z drugiej strony – nieważne, słuszne, ale jakby niesłuszne. W związku z tym oczywiście jesteśmy zainteresowania, choć nie jesteśmy, opublikujemy, ale nie opublikujemy. Chociaż zdarzało się, że w odpowiedzi słyszałem tylko dostojne milczenie.

Gdyby III RP była normalnym krajem…

Prof. Henryk Domański lubi podkreślać, że według badań, największym prestiżem wśród Polaków cieszy się zawód profesora uniwersytetu. Przyjrzyjmy się kuchni, w której warzone są tytuły pozwalające ich posiadaczom zająć tak honorowe miejsca pracy.

Przewodniczący CK prof. Tadeusz Kaczorek w wywiadzie zamieszczonym w Sprawach Nauki (8/9 2007) mówił: „niestety, w naszych polskich warunkach – i jest to znane zjawisko – istnieją tendencje wpływania na opinie recenzentów. I gdyby to jeszcze było w kierunku pozytywnym dla kandydata, to można byłoby uznać to za gest pozytywny. Ale jeżeli są telefony, żeby recenzent znalazł haka i napisał negatywną recenzję – to jest to niedopuszczalne, zjawisko wysoce niemoralne”.

Przewodniczący Kaczorek wskazał wyraźnie na aspekt przestępczy (jeżeli nie w kodeksowym, to potocznym tego słowa znaczeniu) w działalności recenzentów wyznaczanych przez CK jak i osób trzecich, stwierdzając z dezynwolturą, iż „jest to znane zjawisko”. Również jemu.

Dlaczego zatem jako urzędnik państwowy, wiedząc o „zjawiskach wysoce niemoralnych” w podległej i dobrze znanej sobie instytucji (prof. Kaczorek zanim został szefem CK, był jej wiceprzewodniczącym 2003-2006, a wcześniej – od 1991 członkiem ), nie reagował.

Czy to nie jest również „naganne, wysoce niemoralne”, czy nie jest to bardzo poważne zaniechanie obowiązków służbowych? Co zrobił, aby uciąć proceder, były już, szef CK Janusz. Tazbir (1997-2003), członek Centralnej Komisji ds. Stopni i Tytułów; Sekcja I – Nauk Humanistycznych i Społecznych – chyba od urodzenia?

Istnieją tendencje” – pisze Tadeusz Kaczorek.

Nie! Istnieją ludzie, którzy łamiąc zasady przyzwoitości i prawo naciskają na recenzentów i członków CK, aby stało się zadość ich zbójeckim kaprysom; widocznie skutecznie skoro pojawił się proceder („tendencje”).

I istnieją ludzie, którzy im ulegają, właśnie ci recenzenci merytorycznej Komisji. I, powtórzmy, są ludzie, którzy o tym wiedzą i powinni, w ramach obowiązków służbowych, interweniować. Ale nie interweniują. Przecież wszyscy oni łamią prawo! Kpią z zasad, gwałcą przyzwoitość. I co? I nic!

Gdzie są obrońcy „państwa prawa”, z którego mamy obowiązek być dumni, jako że jest ono ogromnym historycznym zwycięstwem rozsądku i odpowiedzialności przedstawicieli obu stron historycznego podziału, zasiadających swego czasu przy okrągłym stole?

W normalnym kraju, wolna prasa, a więc działająca w interesie społecznym, a nie sitw (takich, czy owakich), nazwałaby te „tendencje” dowodem na to, że cały mechanizm jest przeżarty korupcją, a więc, niejako z mocy prawa i interesu społecznego, do wymiany. Natomiast szefów tego interesu nazwałaby capo di tutti capi, domagając się ich natychmiastowego odejścia, w niesławie, z życia naukowego. Tym bardziej, że wielu z nich przekroczyło wiek emerytalny.

Domagałaby się pociągnięcia do odpowiedzialności zarówno naciskających jak i ulegającym naciskom. Dziennikarze domagaliby się wkroczenia do gniazda występku prokuratury i naprawienia krzywd poszkodowanym. W interesie społecznym – żeby fałszywe tytuły nie wprowadzały w błąd społeczeństwa, płacącego podatki na utrzymanie instytucji naukowych.

Podobnie jak zrozumiałe zainteresowanie prasy wzbudziłaby opinia Janusza Tazbira, który w rozmowie przeprowadzonej w GW ”System łatwo popsuć, a naprawia się latami” (marzec 2009) przyznał, że wprawdzie w celu nadania stopnia doktora habilitowanego zbiera się cała odpowiednia Sekcja CK (ok. 30 osób), to i tak wszystko zależy od recenzentów : „Pani wierzy, że członkowie Centralnej Komisji będą mieli czas, aby czytać każdą pracę?”. Pytał retorycznie Janusz Tazbir i odpowiadał: „Nie będą w stanie […]. Musieliby też za każdym razem zapoznawać się z całym dorobkiem kandydata, na to potrzeba co najmniej pół roku”. Stąd konkluzja Tazbira, mówiąca, że „tylko recenzenci […] będą znali kandydata, jego dorobek i pracę”.

Aby pokazać, co rzeczywiście zostało powiedziane w tej chwili niekontrolowanej szczerości, przypomnijmy, że oficjalnie recenzenci są tylko opiniodawcami, a decyzja podjęta zostaje przez grono profesorskie z odpowiedniej Sekcji CK „po dyskusji”. Jakiej dyskusji, skoro „dyskutanci” nie znają przedmiotu sporu? Pan Tazbir obnażył, rzeczywisty mechanizm nadawania stopni i tytułów.

Kariera naukowa w polskim systemie akademickim zależy od trzech, czterech osób, które mogą napisać co tam sobie chcą, bo jest to tylko opinia. Stąd nawet ewidentnych recenzji śmieciowych nie można zaskarżyć przed sądem, jako np. poświadczenia nieprawdy.

Tak więc kilku mężczyzn o mentalności bęcwała, choć z tytułem, może zdecydować o być, albo nie być habilitanta. Czy to ciekawa informacja dla prasy, w kraju, który tragicznie dołuje we wszelkich rankingach szkół wyższych na świecie? Jak już wspomniałem w prologu – ależ skądże!

To nie jest państwo dla ludzi (bez dojść).

U nas się pyta o to czy coś zmienić w systemie akademickim, właśnie tych, którzy wszystko zawdzięczają panującemu w nauce status quo! Którzy mieszkają w domach z trupami pod podłogą: wiedzą ile krzywd zadała ludziom merytokracja.

Odpowiedzialni za taką sytuację nie są ekskludowani z dobrego towarzystwa, wprost przeciwnie: bywają na salonach. Jeden z mandarynów nauki, oznajmił, drwiąc z pokrzywdzonych, że CK najczęściej krytykują ci, którym nie udało się przejść przez sito selekcji. Merytorycznej selekcji, rzecz jasna. Przypominają się czasy Peerelu, wtedy też na czele protestów mieli stawać ludzie zwichrowani, mający kłopoty z prawem, niedostosowani społecznie, przegrani.

W normalnym kraju enuncjacje szefa CK wywołałyby burzę, a może wściekłość, wśród akademików. Wszak pan Kaczorek raczył zasugerować, że wielu spośród nich swe godności zawdzięcza słuchawce telefonicznej – skoro można utrącić aspiracje naukowe telefonem, można też je zaspokoić. W normalnym państwie… Ale to państwo normalne nie jest. Rafał Ziemkiewicz pisał, że życie w Polsce to pływanie w kisielu. Raczej w smole, a w przypadkach skrajnych: w fekaliach.

Mija piąty rok, gdy rewelacje prof. Kaczorka ujrzały światło dzienne. I co? Nic: cisza. Cisza nad tym grobem pobielałym.

Mimo omerty, zza kotary wychynie czasami paskudna twarz patologii.

Sporadycznie do opinii publicznej przebijają się takie sprawy jak Krzysztofa Drewsa profesora-magika z poznańskiego Uniwersytetu Medycznego, który napisał dwie recenzje: pozytywną i negatywną dla tej samej pracy habilitacyjnej. Gdy sprawa wyszła na jaw wykpił się stwierdzeniem, że to asystent napisał pozytywną (dla wprawy w pisaniu recenzji), a sekretarka przez pomyłkę wysłała obie do Wydziału Lekarskiego.

Korporacja profesorska przyjęła to tłumaczenie za dobrą monetę. „Z tzw. „sprawy Drewsa” wynika, że na każdą pracę można napisać dwie różne, przeciwstawne recenzje, albo dowolną ich ilość o różnych odcieniach, aby dostosować je do potrzeb chwili. Z kolei inna sprawa dr Marka Migalskiego pokazuje, że można w ramach głosowania „utrącić” każdą pracę, bez podawania merytorycznego uzasadnienia” (list otwarty Józefa Wieczorka oraz Cezarego Wójcika z NFA, styczeń 2009).

Milczenie CK na temat „sprawy Drewsa” w normalnym państwie (a nie rozdrapanym przez kolesiów) skłoniłoby dziennikarzy i opinię publiczną do wymuszenia na politykach i prokuraturze reakcji – bo byłoby jasnym dowodem, że decydenci środowisk naukowych nie pałają przesadną chęcią walki z toczącymi je patologiami.

Ale III RP normalna nie jest…

Nie powinno przeto dziwić, że w poczuciu zupełnej bezkarności, jaką może dawać tylko świadomość przynależności do środowiska będącego poza kontrolą, szef CK do spraw stopni naukowych z dezynwolturą mówi to, co w innym przypadku musiałoby się skończyć rozmową z przedstawicielami wymiaru sprawiedliwości. A właściwie, musiałoby się zacząć.

 

Czeskie dyplomy równoważne z ‚czeskim filmem’

Wyrok dostępny nie tylko na papierze

Rzeczpospolita, Zbigniew Frąckiewicz 31-03-2010,

W 1987 r. polski naukowiec uzyskał w Czeskiej Republice tytuł naukowy. Następnie przez 12 lat oczekiwał na wydanie dokumentu potwierdzającego jego równoważność w Polsce. Po kilkuletnich procesach przed sądem administracyjnym w 2003 r. uzyskał potwierdzenie ministra nauki i szkolnictwa wyższego o równoważności uzyskanego czeskiego tytułu naukowego z polskim tytułem profesora. Wtedy zwrócił się do ministra o odszkodowanie za opieszałość i wieloletnią zwłokę w wydaniu zaświadczenia. Minister odmówił, więc zainteresowany wytoczył przeciwko MNiSW oraz MSZ sprawę sądową o odszkodowanie. Po kolejnym czteroletnim procesie wydany w 2008 r. wyrok okręgowego sądu pracy był dla niego korzystny: przyznawał odszkodowanie i zadośćuczynienie za cały okres, kiedy to minister odmawiał wydania stosownego zaświadczenia. Minister nie zgodził się z nim, ale sąd apelacyjny (SA) utrzymał wyrok w mocy.