Prawdziwe przyczyny sprawy prof. Nalaskowskiego
Robert Kościelny
W ubiegłym tygodniu rektor Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu zawiesił profesora Aleksandra Nalaskowskiego na trzy miesiące w obowiązkach nauczyciela akademickiego za felieton krytyczny wobec środowisk LGBT zamieszczony w jednym z prorządowych tygodników. W obliczu takiego skandalu podniosły się liczne głosy sprzeciwu.
Pani red. Maja Narbutt stwierdziła, że na uczelniach, jeszcze do niedawna obowiązywała zasada „Nie zgadzam się z twoimi poglądami, ale jestem gotów walczyć, byś mógł je głosić”. Jednak decyzja rektora Uniwersytetu Mikołaja Kopernika „dowodzi, że coś się zdecydowanie zmieniło”. Również red. Jacek Karnowski, zdaje się uważać, że kneblowanie ust, łamanie charakterów i karier niepokornym uczonym to stosunkowo nowe zjawisko na polskich uczelniach. Oboje redaktorzy napisali oczywistą nieprawdę.
W polskich warunkach akademickich od co najmniej trzech dziesięcioleci ludzie o poglądach, powiedzmy: polemicznych wobec panującego dyskursu polityczno-światopoglądowego, a ten wyznaczała „Gazeta Wyborcza”, mieli poważne kłopoty na uczelni, będącej poza tym ostoją „wolnej myśli, wypowiedzi i badań naukowych”, jak oświadczają ci, którzy tym interesem zawiadują, bacząc, aby nikt się nie wychylił.
Ich praca nie jest specjalnie trudna, bowiem dobór kandydatów na „uczonych” od dawna przebiega według ideologiczno-towarzyskiego klucza. A tych niewielu, którzy mimo nieprawomyślnych poglądów i nieczapkowaniu przed byle „niekwestionowanym autorytetem” się jakoś przemknęli przez to swoiście rozumiane „merytoryczne sito” łatwo anihilować ze środowiska akademickiego łamiąc karierę naukową, a następnie pod pozorem niezrobienia na czas doktoratu lub habilitacji zwalniając z pracy na uniwersytecie. O tym jak knajackie metody rządzą awansami na uczelniach mówił niegdyś szef Centralnej Komisji ds. stopni naukowych prof. Tadeusz Kaczorek.
O patologiach wyniszczających, jak wirus AIDS, organizm nauki polskiej, sprawiających że dwa jej najlepsze uniwersytety bujają się to w piątej, to w szóstej setce światowych rankingów, wie doskonale prawicowa profesura. Wie, ale milczy. Milczy bo drży o siebie i swoją karierę. Dlatego jest bardzo lojalna wobec sitwy, zbudowanej ponad podziałami polityczno-ideologicznymi.
Nigdy nie słyszałem, aby z ust bądź spod pióra prawicowych, aktywnych publicznie, profesorów wymknęły się uwagi na temat konieczności gruntownych zmian systemu nauki polskiej. Wprost przeciwnie – gdy czasami pojawiały się pomysły radykalnych przekształceń porządków panujących na uczelniach, to właśnie prawicowa profesura broniła akademickiego ancien régime’u zapamiętalej od innych. Nawet w gazecie dla półinteligentów, organie Michnika, ukazywały się opinie lewicowych profesorów, co prawda najczęściej już na emeryturach, druzgoczące panujące na uczelniach porządki. Jeden z takich poglądów mówił, że obecny system należałoby zaorać, wszystkich zatrudnionych na etatach akademickich zwolnić, następnie zbudować na nowo i dopiero wtedy przyjmować do pracy na uczelniach, już na zupełnie nowych zasadach.
Natomiast w prasie, obecnie prorządowej, można było natknąć się co najwyżej na miałczenie typu: no, najlepiej nie jest, może trzeba będzie coś z tym zrobić, itd. lub jojczenie o „duchocie panującej na uniwersytetach”. Żadnej ostrej krytyki dysfunkcyjnego systemu, tym bardziej osób za ten stan odpowiedzialnych. Żadnych pomysłów gruntownych zmian. „Aby dowiedzieć się kto naprawdę Tobą rządzi, sprawdź po prostu, kogo nie wolno Ci krytykować” – zauważył Wolter. Prawicową profesurą, niezależnie od tego co o sobie twierdzi, zawiaduje korporacyjny układ, zawiązany ponad podziałami partyjnymi. Rządzą nią korporacyjni liderzy, mandaryni nauki, w większości o poglądach tożsamych bądź zbliżonych do tego, które reprezentuje rektor UMK w Toruniu.
Jest jeszcze jedna płaszczyzna na której wyraża się ostry konformizm i całkowite posłuszeństwo względem systemu: brak chęci do obrony tych, którzy wprawdzie doświadczają szykan za poglądy podobne do głoszonych przez prof. Nalaskowskiego, ale do ferajny nie należą. Nigdy nie słyszałem, aby w obronie nieprawomyślnego asystenta czy adiunkta „stanęli murem” prawicowi profesorowie.
A takich uczonych, na niższych szczeblach kariery akademickiej, doświadczających opresji z powodu poglądów było o wiele więcej niż tych kilku profesorów z prawicy, których „męczeństwo” nagłośniła trzymająca z nimi prasa obozu „dobrej zmiany”. Nie bronił ich, ani prof. Legutko, ani prof. Ryba, ani prof. Polak, ani inni prawicowi uczeni, którzy obecnie publicznie zabierają głos w sprawie profesora Nalaskowskiego. Zresztą sam profesor Nalaskowski też ich nie bronił. Dlaczego? Odpowiedź jest prosta: szykanowanie takich osób nie narusza w niczym świętej zasady „my nie ruszamy waszych, a wy naszych”.
Warto zwrócić na to uwagę, ponieważ w rejwachu jaki się teraz podniósł w obronie „wolności słowa” nie chodzi o obronę wolnej wypowiedzi i wolności badań naukowych, bo ich niszczenie ma miejsce od dziesięcioleci, i gdyby „niepokornej” profesurze zależało na zmianach w tej materii to miała już setki okazji, aby o nie zawalczyć. Od wielu lat polska prawica dysponuje opiniotwórczymi mediami, w tym, od kilku, publiczną telewizją i radiem. W poprzedniej kadencji w podkomisji sejmowej ds. szkolnictwa wyższego siedzieli dwaj „prawicowi” profesorowie z UJ: Ryszard Terlecki i Włodzimierz Bernacki. Żaden z nich nie podnosił kwestii naprawy systemu, a prof. Bernacki usilnie starał się, aby żadne nowe rozwiązanie nie przemknęło do ustaw akademickich.
O tym jakie są rzeczywiste, a nie deklarowane, postawy „dobrej zmiany” wobec potrzeby natychmiastowych i gruntownych przeobrażeń w polskim systemie akademickim najlepiej świadczy tzw. reforma ministra nauki i szkolnictwa wyższego, wicepremiera Jarosława Gowina. Bardzo celnie pisał o tym na swoim blogu akademickim dr Józef Wieczorek „min. Gowin znając sytuację w polskim, rodzimym środowisku akademickim cały czas podkreślał, że jego reforma wychodzi naprzeciw oczekiwaniom tego środowiska i właściwie jest przez to środowisko tworzona. Miał więc świadomość tego, że to środowisko, beneficjenci komunistycznej, negatywnej selekcji kadr, nic nie zmieni w fundamentach systemu akademickiego”. Część prawicowej profesury krytykuje reformę Gowina, ale akurat nie za to, o czym wspominał dr Wieczorek, tylko za tych kilka nieśmiałych prób zmian, mogących w przyszłości zaowocować jakąś korektą systemu, chociaż oczywiście w żadnej mierze nie jego naprawą. Również obecny program wyborczy zatytułowany bombastycznie „Polski model państwa dobrobytu” nic nie mówi o zmianach w nauce i szkolnictwie wyższym. Widocznie stan „dobrobytu” na tym odcinku został wg kierownictwa PiS osiągnięty.
Prof. Ryszard Legutko, wypowiadając się w obronie Aleksandra Nalaskowskiego stwierdził, że dziwi go „świętoszkowate oburzenie” środowisk lewicowych na wszystkie reakcje wywołane przez ekscesy ruchów homoseksualnych. To samo można powiedzieć o oburzeniu prawicowych akademików na zuchwałość przedstawicieli czerwonej i tęczowej zarazy szykanujących swoich przeciwników. Jest ono również świętoszkowate, a w dodatku głupie, bezczelne i obłudne. Fakt, że nie tylko na ulicach polskich miast ale też korytarzach i salach wykładowych uczelni utrzymywanych przez polskiego podatnika szaleje syf, kiła i mogiła, pod wielobarwnym sztandarem, to w bardzo dużej mierze efekt pokory i służalczości „konserwatywnej” profesury. Jest jej w tym systemie po prostu dobrze, a nawet błogo. Zanurzyli się w parującej gnojówce po same uszy i od czasu do czasu puszczają bańki; a to ustami, a to nosem, a to innym organem. Markują w ten sposób bohaterski nonkonformizm, jak też Herbertowską „niezgodę i upór”.
Ostre słowa? – Ostre! Ale taka jest prawda.
Przed kilku laty głośna była sprawa Pawła Zyzaka, wówczas magistra, szykanowanego za treść książki o Lechu Wałęsie. Wtedy żaden z profesorów nie położył się Rejtanem, aby go bronić. Prof. Andrzej Nowak nie wykrzykiwał: „Kto odważny, niech się przeciwstawi”. Nie ruszano przecież profesorów.
Przychodzą w tym momencie na myśl słynne słowa przemówienia niemieckiego pastora Martina Niemöllera:
Kiedy naziści przyszli […] po katolików, nie protestowałem,
nie byłem katolikiem.
Kiedy przyszli po Żydów, milczałem,
nie byłem Żydem.
Kiedy przyszli po mnie, nie było już nikogo, kto mógłby zaprotestować.
„Nie dajmy się zastraszyć. Idźmy za profesorem Nalaskowskim”, nawołuje prof. Nowak. Nonkonformistów w stopniu magistra lub doktora na uczelniach już nie ma, musicie bronić się sami profesorowie. Na pewno znów uda się wam wynegocjować jakiś kawałek przestrzeni wolności i trochę miejsca przy akademickim korycie. Jak zawsze – dla siebie.

Filed under: Tekst Roberta Kościelnego | Tagged: hipokryzja, wolność słowa | Leave a comment »