Zarobił na UJ 95 tys. złotych w ubiegłym roku, ale czasu dla studentów nie ma

Dziennik Polski
W ubiegłym roku prof. Jacek Majchrowski zarobił na Uniwersytecie Jagiellońskim 95 tys. złotych. Sprawdziliśmy, jak godzi obowiązki w magistracie z wykładami na publicznej uczelni. Tego egzaminu nie zdał. Prezydent Krakowa Jacek Majchrow­ski zaniedbuje studentów Uniwersytetu Jagiellońskiego. Nie pojawia się na konsultacjach, odwołuje i skraca wykłady. Prof. Majchrowski prowadzi na UJ seminarium magisterskie – po 30 godzin w każdym semestrze, Ma także wykład z przedmiotu „Historia ustroju Polski w XX wieku” – również po 30 godzin. Do tego prowadzi cotygodniowe godzinne konsultacje, które, jak podaje portal uniwersytecki, odbywają się w poniedziałki o godz. 14 w budynku uczelni przy ul. Brackiej w Krakowie. Czekaliśmy tam na niego przez trzy kolejne tygodnie. Nie pojawił się ani razu. …..

Polska to kraj gdzie można w oparciu o widzimisię recenzentów CK inspirowanych słuchawką telefoniczną degradować,można też na takiej samej podstawie awansować

 

Polska jest jak stara służąca…

To kraj  gdzie   można w oparciu o widzimisię recenzentów CK inspirowanych słuchawką telefoniczną degradować,

można też na takiej samej podstawie awansować 

Robert Kościelny

O tym, że państwo polskie wisi na belce, i przez to jest praktycznie tworem martwym, truchłem: po prostu („istnieje teoretycznie”), wie każdy w III RP. Kto miał jeszcze jakieś wątpliwości, to pozbył się ich po konferencji prasowej (nazywanej dalej konferansjerką, zapowiadającą w intencjach kolejne niezmącone lata rządów sitw pod parasolem PO) premiera rządu Donalda Tuska. Pomijam oczywiście funkcjonariuszy systemu, ci idą za swym pryncypałem w zaparte, czy też „na rympał”. To drugie określenie, wzięte z gwary więziennej (w więzieniach PO ma największą ilość zwolenników, nieodmiennie głoszą komunikaty powyborcze leśnych dziadków), szczególnie stosowne jest do opisu zachowań reżimowych dziennikarzy i jednego posła z PO, których łączy mentalność knajacka.

W funkcjonującym normalnie państwie, dymisja rządu byłaby oczywista, jak amen w pacierzu, ale kto twierdzi, że żyjemy w normalnie funkcjonującym państwie prawa”, pyta retorycznie Piotr Cywiński na portalu wpolityce. Cywiński zadał je dzień po konferansjerce Tuska.

Zgniłe korzenie III RP.

Cytowany publicysta jakżeż słusznie zauważył, że ten stan rzeczy ma swoje źródła w nierozliczeniu, nie tak znów dawnej, peerelowskiej przeszłości. Stąd za Stefanem Kisielewskim należałoby powiedzieć, „to nie kryzys, to rezultat”. Bo przecież III RP od chwili poczęcia przy (a może słuszniej:pod) okrągłym stole istnieje w warunkach permanentnego kryzysu. Mówiąc górnolotnie – etycznego. Przekłada się on na zachowania Polaków. Tyle razy oszukanych, rozczarowanych, w których zabijano raz po raz nadzieje. A od kilku lat karmionych pedagogiką wstydu. W takich warunkach żaden naród nie jest w stanie zachować godności, czy poczucia własnej wartości. W takich warunkach po prostu zatraca się moralny instynkt, na rzecz hasła: ratuj się kto może.

A jedni mogą bardziej (członkowie sitw: zarówno ci z lewicy jak prawicy), a inni mniej – więc toną („takie są odwieczne prawa natury pani kierowniczko”). Napoleon, który rozpoznał w zachowaniach Francuzów podobne do wzmiankowanych symptomy, miał powiedzieć o Francji, że jest jak stara służąca przywykła do tego, że gwałci ją kto chce.

Wiem, ale nie powiem…

Wiem jak to się wszystko skończy i kto wygra, a kto przegra z kretesem. Ale nie powiem. Niech partyjni doradcy kombinują, biorą za to grubą kasę. Niech rezonują publicyści mediów niezależnych i tych niepokornych – inkasują za to sute wierszówki.

Na razie widzimy, że skandal, który w wolnym i pewnym swych walorów narodzie skończyłby się przepędzeniem łotrów, którzy łżą w żywe oczy, na cztery wiatry, a później zamknięciem ich w lochu na cztery spusty, nie wywołał przesadnego rezonansu. W czasie, gdy to piszę młodzież z Ruchu Narodowego, chcąca wyrazić swą dezaprobatę, została spałowana i rozpędzona przez ZOMO III RP. Dostało się nawet dziewczynom z RN. Ach gdzież są feministki ze swym jazgotem!

Nie dziwi nic.

Dziwne to? Nie bardzo. Jeszcze większym powodem (tak: o wiele większym!), żeby przepędzić rządzące Polską sitwy i ich reprezentantów w osobach członków rady ministrów z PO (dawne KLD i UW) i PSL (byłego ZSL), była Tragedia Smoleńska. Przepędzić, a po przepędzeniu i wytarzaniu w smole i pierzu osadzić w lochu na długie lata. I co? Każdy wie co, więc po co się wyrażać.

Polacy są od 25 lat przyzwyczajeni do łgarstw w żywe oczy, do łajdactw na które nie ma kary, do bezczelnych, dufnych w swą absolutną bezkarność ludzi władzy.I do tego, że są wobec tego zjawiska bezsilni. Wypuszczono z nas powietrze. Ktoś napisał, że konferansjerka Tuska to naplucie Polakom w twarz. Nie po raz pierwszy i zapewne nie ostatni. Polakom raz po raz zalewają oczy swoją śliną więksi i pomniejsi decydenci.

Zaplute elity.

Przypomnijmy chociażby sprawę dobrze znaną czytelnikom tekstów zamieszczanych na stronie NFA. Skandaliczną wypowiedź prof. Tadeusza Kaczorka, który z dezynwolturą mówił w czasie gdy jeszcze był szefem Centralnej Komisji ds. stopni i tytułów naukowych, iż w zarządzanej przez niego instytucji dochodzi do przewał – uwalaniu kandydatów do stopni i tytułów naukowych na telefon.

Przecież w tym momencie magnificencja raczyła charknąć w twarz nie tyle tym, których CK uwaliła, ile tym, których ta przyjemność ominęła.

Prosta sprawa: jeśli można w oparciu o widzimisię recenzentów CK inspirowanych słuchawką telefoniczną degradować, można też na takiej samej podstawie awansować. Jak się poczuły osoby, na które pan Kaczorek rzucił, chcąc nie chcąc, cień podejrzenia, że nie własnej pracy, ale temu że działają telefony, zawdzięczają honory? Nijak, otarli plwocinę z twarzy („widocznie deszcz pada”) i poszli ściskać rękę panu prezydentowi (temu, dla którego przyczyna śmierci Pary Prezydenckiej i innych osób, w tym młodych dziewcząt-stewardess i chłopców z BOR jest „arcyboleśnie prosta”) – bo nie sądzę, żeby podsuwali do uścisku inną część ciała. Byłoby o tym bez wątpienia głośno.

Bantustan.

Gdybyśmy mieli państwo, które istnieje praktycznie, a nie teoretycznie i antysystemową opozycję, która istnieje realnie, a nie tylko w teorii i odważną elitę antysystemową, która nie tylko mówi o dobru wspólnoty (bo przecież likwidacja źródeł takiego bezprawia i krzyczącej niesprawiedliwości byłaby w interesie wspólnoty), ale i w jej interesie działa, to wypowiedź szefa CK byłaby początkiem końca jego tyleż długiej co niewątpliwie błyskotliwej kariery.

Zresztą nie tylko jego, ale również innych świętych krów. W tym zwłaszcza ulegających wdziękom aparatu telefonicznego. Ale takiej opozycji i elity nie mamy, więc Kaczorek tak jak Donald mogą być z siebie zadowoleni, a nade wszystko siebie i swej pozycji pewni. Takich „Kaczorków” i takich „Donaldów” jest oczywiście więcej. Są w każdej dziedzinie naszego życia. I siedzącej cicho, bo mającej usta zakneblowane górnolotnymi frazesami i świadomością własnych interesów, opozycji, również.

Tak więc skoro ci, którzy mówią o sobie „elity”, nie są w stanie zareagować na dyshonor, na pomiatanie nimi („jak bezwolne manekiny przewracane i kopane”), natomiast chętnie odreagują na słabszych, którzy śmieją im to wypomnieć, to dlaczego dziwią się ludziom, którzy nie mieli, nie mają i mieć nie chcą ambicji tworzenia socjety? A dziwią się, jakie to polactwo wydygane i beznadziejne, skoro nie chce się bić i zmieniać Polski. A niby dlaczego mają to robić? Żeby później, ponosząc wielkie ofiary, doczekać się Wielkiego Zbratania Dwu Stron Historycznego Podziału? Jakiegoś wariantu grubej kreski? Jakie ludzie mają gwarancje, że znów zamiast szansy na rozwój w sprawiedliwym i przyjaznym obywatelom państwie nie otrzymają przysłowiowego gie w zęby? Przy takich „elitach antysystemowych”. I takiej opozycji. No jakie?

 

Folwark zwierzęcy na przykładzie środowiska akademickiego

 

Robert Kościelny

Folwark zwierzęcy na przykładzie środowiska akademickiego

Wszystkie zwierzęta są sobie równe, ale niektóre są równiejsze od innych.

Narodowy program zatrudnienia to recepta na bezrobocie w Polsce. Nasz program to m.in.: 1 mln 200 tys. nowych miejsc pracy dla ludzi młodych, głosi PiS. Przyjrzyjmy się jak poseł klubu parlamentarnego tej partii pragnie wcielać w życie zasady programowe.

Profesorowie, którzy przechodzą na emeryturę, ze względu na niskie świadczenia są spychani w otchłań ubóstwa. Dlatego niektórzy są zmuszeni kontynuować pracę i tym samym blokują etaty na uczelniach – uważa prof. UJ Włodzimierz Bernacki, poseł PiS.

Stąd posłowie tej partii w trakcie drugiego czytania projektu nowelizacji ustawy – Prawo o szkolnictwie wyższym, zgłoszą poprawkę, dzięki której profesorowie po zakończeniu pracy dydaktycznej będą mogli uzyskać wyższe świadczenia.

Umożliwi to profesorom, którzy ukończyli 67 rok życia, przejście w stan spoczynku. Nauczyciel przechodzący w stan spoczynku zyska finansowo. Jeżeli zrezygnuje z pracy na uczelni, otrzyma nie tylko emeryturę, ale także dodatkowe uposażenie. Ma ono wynosić 75 proc. średniego wynagrodzenia zasadniczego wraz z wysługą lat, liczonych za okres ostatnich pięciu lat pracy na uczelni. To oznacza, że będzie ono wyższe od emerytury. Jej wysokość zależy bowiem od zgromadzonych składek emerytalnych, które dzieli się przez statystyczną długość trwania życia. Proponowana regulacja wskazuje też, że środki na emerytury akademików będą pochodzić z Funduszu Ubezpieczeń Społecznych, a pieniądze za tzw. spoczynek z budżetu państwa na szkolnictwo wyższe.

Sitwo ojczyzno moja!

Czyli zapłacimy wszyscy, za to żeby jednej korporacji zrobić dobrze. Bo argument pomysłodawców, że stworzy się przez to 20 tys. miejsc pracy na uczelniach dla młodych (czyli pozostałoby już tylko 1 mln 180 tys., do zrealizowania programu PiS) jest mitem, jeśli nie hucpą. Niewyszukanym żartem w stylu przychodzi baba do lekarza…

Wskazuje na to przedstawicielka Krajowej Reprezentacji Doktorantów: w przypadku tej propozycji nie mam pewności, czy możliwość przejścia w stan spoczynku przez profesurę przełożyłaby się na zwiększenie miejsc pracy dla młodej kadry. Osoby ze stopniem doktora nie zajmą bowiem stanowisk profesorskich. Przejmą je zapewne doktorzy habilitowani. Tak więc mam wątpliwości, czy na tym rozwiązaniu skorzystałaby akurat młoda kadra naukowa. Raczej to nie my bylibyśmy jego beneficjentem, ale nasi starsi koledzy.

Jeżeli ktoś ciekaw błyskotliwych, trafiających w sedno, komentarzy czytelników artykułu, z którego pochodzą te informacje, podaję link http://serwisy.gazetaprawna.pl/edukacja/artykuly/795044,beda_dodatkowe_swiadczenia_dla_emerytowanych_profesorow.html,1,2

Pan Bernacki najwyraźniej uważa, wzorem tych co na górze, wyborców za idiotów, jeśli sądzi że ludzie nie wystawią mu rachunku, odpowiedniego do stopnia jego zaangażowania w dobro całej wspólnoty. A nie tylko korporacji.

Konserwatywna perwersja.

Wkraczanie w dorosłość ludzi, którzy mają dziś po 60 i więcej lat – bo to ich w pierwszej kolejności objęłoby dobrodziejstwo ustawy – przypadło na okres największego konformizmu i serwilizmu – dekady Gierka.

Epoka Jaruzelskiego utwierdzała w przekonaniu, że świętą rację miał ten, kto powiedział, iż w Polsce są trzy dobra luksusowe: własne mieszkanie, własny samochód i własne zdanie. Jednak ten kto zaczyna od zdobywania ostatniego z wymienionych dóbr, nigdy nie będzie miał dwu pierwszych.

III RP utrwaliła takie postawy a ich nosicieli wywyższyła.

W gronie profesorów, których pan Włodzimierz Bernacki z kolegami chce udelektować – nie na swój koszt (bo sam raczej na tym skorzysta), ale społeczeństwa – ekstra emeryturą (w sytuacji, gdy płacący na to, i na tamto, i na owamto ludzie będą mieli emeryturę głodową), dominowaliby specjaliści od problematyki centralizmu demokratycznego, ruchu robotniczego, przyjaźni polsko-radzieckiej, udowadniania wyższości nad niższością, byli wykładowcy WUML, lektorzy komitetów partyjnych, sekretarze komitetów uczelnianych i członkowie tychże komitetów, działacze młodzieżówek, aktywiści branżowych związków zawodowych i last but not least tajni jawni i dwupłciowi szpicle oraz osobnicy, będący niegdyś na dwu etatach – jawnym i tym drugim, resortu spraw wewnętrznych. Jak również członkowie komisji weryfikacyjnych po stanie wojennym, uwalacze wniosków do CK. Krótko mówiąc: specjaliści od kasowania ludzi.

Dzięki pomysłowi posłów PiS z podkomisji ds. nauki możemy mieć przyjemność, której nie doświadczylibyśmy w żadnym normalnym zakątku świata – wzięcia na sute utrzymanie intelektualnych pokurczy i moralnych zer, których globalny wkład w rozwój nauki doceniony został, umieszczeniem dwu najlepszych naszych uczelni w czwartej setce uniwersytetów na świecie. Pomysł równie perwersyjny jak ten, który miała III RP, aby ofiary komunistycznego systemu łożyły na swych katów i dręczycieli.

TKM – Teraz K…a My!

Z drugiej strony Włodzimierz Bernacki być może obiecuje kolegom gruszki na wierzbie. Niedawno w niezależna.pl można było przeczytać, że ekonomista Robert Gwiazdowski „nie ma złudzeń co do kondycji Zakładu Ubezpieczeń Społecznych i ostrzega, że nie ma co liczyć na jakąkolwiek emeryturę.Byłem przez 1,5 roku szefem rady nadzorczej ZUS iwiem co tam jest. Proszę państwa, tam nic nie ma! – mówi w kontekście przyszłych świadczeń emerytów”. Ale to nieważne, bo dla jednych nie będzie a dla nas być musi! I ruki pa szwam! Tak myślą przedstawiciele „elit” III RP. Zarówno ci z lewicy, jak i z prawicy oraz ci skądinąd. Ale o tym niedawno pisałem.

Myślę, że wśród osób wchodzących na tę stronę, mało dyskusyjne jest, że III RP to sterta kompostu, bo tylko na takim podglebiu mogły rozwinąć się w pełni talenty społeczno-polityczno-gospodarcze Kwaśniewskiego, Palikota, Tuska czy Bula-Komorowskiego oraz ich terenowych odpowiedników. A osoby mające pretensję do bycia elitą naukową, kulturalną, polityczną, społeczną traktowały półpornograficzne „Nie” jak wyrocznię oraz reagowały chamskim rechotem z wiców przypała z Biłgoraja. Wielu akademików pars magna sunt tej hołoty. Ale nie dla posłów z PiS. Oni już im wspaniałomyślnie wybaczyli. Cóż business as usual: wtedy wy a tera k….a my! A później znów podmianka. By żyło się lepiej mordo ty moja… et caetera.

Kieszeń i jej okolice

Ciekawe czy pan profesor to sam wymyśla (vide inne „reformatorskie” pomysły posła Bernackiego, które przedstawiłem w tekstach na portalu nfa) czy czerpie z krynicy mądrości kolegów, np. prof. Edwarda Janusza Malca (fizyka)? W czasie swej kadencji szefa Sekcji Nauki NSZZ „Solidarność”, ten związkowy lider i weteran dał się poznać głównie z walki o pieniądze dla korporacji akademików (3:2:1:1, czyli 3 razy średnia krajowa dla profesora, a odpowiednio mniejszy mnożnik dla reszty, pojawia się w każdym jego tekście poświęconym „reformom”, kto nie wierzy niech ‚przegoogla’). Innych pomysłów na uzdrowienie sytuacji w systemie akademickim nie miał, a wydaje się nawet, że mieć nie śmiał.

Krótko mówiąc: forsa, forsa, forsa. Ona wszystko wprawi w ruch. Zastanawiam się czym myślą ci reprezentanci PiS w środowisku akademickim – kieszenią? Bo chyba nie jej okolicami?

Kiedyś pani Barbara Fedyszak Radziejowska powiedziała, że w otoczeniu prezesa PiS pana Jarosława Kaczyńskiego jest kret. Otóż sądzę, iż są przesłanki aby postawić, określmy to ostrożnie ze względów procesowych, hipotezę roboczą, mówiącą że tacy politycy jak panowie profesorowie: Włodzimierz Bernacki, Ryszard Terlecki, Edward Janusz Malec (fizyk) to dyspozytura w partii antysystemowej stetryczałej sitwy akademickiej o patchworkowych poglądach. Dyspozytura, która swą działalnością odbierze PiS więcej procent głosów ludzi młodych (wiekiem i duchem) niżmiraże pana Janusza Korwin Mikkego.

Zakiwacie się

Doprawdy, trudno zrozumieć, jak w jednej partii może być tyle sprzeczności: z jednej strony mamy Mariusza Kamińskiego, który zmagał się z prywatą rujnującą Polskę, a teraz zmaga się z prokuraturą za to że się zmagał.

Mamy Antoniego Macierewicza, który niezłomnie, swoich pożytków zapomniawszy, domaga się prawdy o Smoleńskiej Tragedii.

Mamy wreszcie liczne grono tych, którzy nie mają złudzeń co do tego jakie to mechanizmy awansu naukowego sprawiły, że gros ludzi, która nie tylko że nie powinna wykładać na uczelni, ale nawet jej skończyć posiada prawa tzw. samodzielnego pracownika nauki.

Z drugiej natomiast mamy posłów-profesorów PiS w podkomisji ds. nauki. Cwaniaków jakich mało, a raczej jakich wielu w III RP.

Czy to jakaś mądrość polityczna, taktyka gry na wielu fortepianach?

Jeśli tak to jest to pomysł absurdalny – przeciwskuteczny.

Gdybyśmy patrzyli na słowa i czyny pisowskich akademików oraz wielu lokalnych działaczy PiS to moglibyśmy stwierdzić iż środowisko, które prze do władzy zawiązuje po drodze, wzorem swych poprzedników, jakiś dziadowski układ z sitwami aktualnie rządzącymi (kruk krukowi…, mówiąc w tej nadającej się do cytowania wersji), a my znów będziemy jako te orwellowskie zwierzęta, które „w ogrodzie patrzyły to na świnię, to na człowieka, potem znów na świnię i na człowieka, ale nikt już nie mógł się połapać, kto jest kim”.

Porównajmy to o czym mówią i czego chcą i co proponują podatnikom, a zwłaszcza ich dzieciom, panowie profesorowie z PiS z dynamizmem JKM. Dla tych rozważań nie jest istotne czy to co mówi lider KNP jest słuszne czy bałamutne. Przy takich pomysłach jak wyżej opisane, ludzie, zwłaszcza niestety młodzi, albo zagłosują na JKM, który kiedyś powiedział, że wyborcy poprą go w końcu jeśli nie z przekonania to z rozpaczy, albo wyjdą na ulice.

Albo stanie się najgorsze co stać się może – ostateczna utrata suwerenności naszego kraju i tak bardzo ograniczonej przez unijne normy i prawa oraz korporacyjne interesy krajowych miglanców. Albo stanie się i jedno i drugie. A na końcu – trzecie.

A tu Malec 

Ks. Szymon Starowolski, polihistor, pisarz polityczny, utyskując nad nieszczęściami, jakie spadały na Rzeczpospolitą od czasów buntu Bohdana Chmielnickiego – wyrażającymi się m. in. w ponoszonych na polach bitew klęskach – martwił się, że trudno znaleźć w Rzeczypospolitej „chłopa dorodnego, co by mu to przystał rozum i dowcip około rzeczy wojennych”. Również i dziś, aby przerwać serie klęsk, spadających na naszą ojczyznę od dziesięcioleci, potrzebny jest człowiek wielki. Rycerz. A tu co? Malec. Fizyk.

 

Obecny stan, w którym studia wyższe są bezpłatne, to fikcja

Gowin: studia powinny być płatne

……zdaniem Jarosława Gowina z Polski Razem w Polsce należy wprowadzić pełną odpłatność za studia.

Lider Polski Razem przyznał w rozmowie z Programem I Polskiego Radia, że ustawa o szkolnictwie wyższym miała wiele wad. Jego zdaniem, kierunek był jednak dobry – w Polsce należy bowiem, jak przekonuje polityk, wprowadzić w pełną odpłatność za studia.

Gowin stwierdził jednocześnie, że obecny stan, w którym studia wyższe są bezpłatne, to fikcja. …

Przepisy dotyczące odpłatności za kolejny fakultet są niezgodne z konstytucją

Uczelnie publiczne nie będą mogły pobierać opłat za drugi kierunek

Dziennik Gazeta Prawna

Przepisy dotyczące odpłatności za kolejny fakultet są niezgodne z konstytucją – stwierdził wczoraj Trybunał Konstytucyjny. Obecne regulacje tracą niestety moc dopiero 30 września 2015 r…….

Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego argumentowało właśnie, że ograniczenie uprawnionych do kształcenia na drugim kierunku pozwoli na zwiększenie liczby miejsc dla kandydatów, którzy nie mają jeszcze dyplomu.

– Zdarzały się przypadki, że student kształcił się na 17 kierunkach – broniła rządu prof. Daria Nałęcz, wiceminister nauki i szkolnictwa wyższego.

Podkreślała, że celem wprowadzenia opłatności było też wyeliminowanie patologii. Niektórzy podejmowali dodatkowe studia tylko dla stypendiów i innych przywilejów.

Tymczasem zdaniem TK takie nadużycia można ograniczyć innymi metodami. Niekoniecznie karając za nadużycia ogół studiujących.

Kryteria oceny PAN

Kolejna rewolucja w ocenianiu uczelni

Dziennik Gazeta Prawna

Placówki naukowe, czyli uczelnie, instytuty badawcze i jednostki Polskiej Akademii Nauk, czeka kolejna zmiana zasad oceny ich dorobku badawczego……

– Nie może być tak, że od instytutów badawczych, PAN i uczelni rząd oczekuje tego samego. Nasza działalność jest przecież nastawiona na zupełnie różne cele, mimo że wszystkie typy tych placówek poruszają się w obszarze badań – precyzuje prof. Marek Mrówczyński.

Wyjaśnia, że od instytutów badawczych powinno się oczekiwać przede wszystkim wdrożeń i innowacji, a nie publikacji w prestiżowych czasopismach. To powinno być najbardziej uwzględnianym czynnikiem dla PAN. Z kolei od uczelni wymagane powinny być te dwa elementy. Większy wpływ na ostateczną notę szkół wyższych powinien też mieć ich udział w kształceniu kadr.