Jakie remedium na epidemię plagiatów ?

 

Jakie remedium na epidemię plagiatów ? 

Epidemia plagiatów w polskim środowisku akademickim jest faktem. Plagiatują studenci, doktorzy, profesorowie, rektorzy. Studenci plagiatują zasoby internetowe, profesorowie swoich studentów, rektorzy co się da, itp. Skala procederu nie jest w pełni znana – bo monitoringu nie ma – ale jest ogromna. 

Plagę plagiatów miał powstrzymać program plagiat.pl, który jest zakupywany przez wiele uczelni i już ponad 100 szkół wyższych do niego przystąpiło. Coraz więcej uczelni otrzymuje certyfikaty „Uczelnia walcząca z plagiatami”, rektorzy w 2005r. opracowali ustawę,  która miała zahamować plagę plagiatów bo narzędzie do ich zwalczania rektorzy otrzymali, ale epidemia nie została zahamowana. Co więcej mamy coraz więcej informacji medialnych o plagiatowaniu ze strony rektorów, profesorów. 

Ryba psuje się od głowy, więc nie ma się co dziwić, że na niższych szczeblach hierarchii akademickiej lepiej nie jest.

Zdarzają się jednak tacy podwładni, jakby nieobyci z ‚dobrymi’ obyczajami akademickimi, którzy ujawniają plagiaty swoich przełożonych. Ich dalszy los ( ale nie plagiatorów) jest łatwy do przewidzenia. Tacy są z systemu akademickiego – wyrejestrowywani, bo nie spełniają standardów. 

Rezultatem sprawy o plagiat rektora Akademii Medycznej we Wrocławiu, która ciągnie się od kilku lat jest jedynie wyrejestrowanie z systemu dr Jarosława Pająka, który podniósł fakt dokonania plagiatu przez obecnego rektora. 

Przy okazji operacji wyrejestrowywania dr Pająka ujawnione zostały mechanizmy oceniania prac habilitacyjnych , ale autor dwóch przeciwstawnych recenzji (prof. Drews) bynajmniej z systemu nie został wyrejestrowany. 

Niewątpliwie takie skutki działają odstraszająco dla plagiatofobów, bo kto jeszcze odważy się odkryć i ujawnić plagiat swojego przełożonego, czy innego decydenta ?

Jednym słowem uczelnie głoszące walkę z plagiatami skuteczniej zwalczają tych co plagiaty ujawniają, niż tych, którzy plagiaty popełniają.  

W temacie plagiatów mam też swoje obserwacje. Gdy przed ok. 30 laty jako młody dr otrzymałem do recenzji prace magisterskie prowadzone przez profesorów, bez trudu wykryłem plagiaty (nie było wtedy programu plagiat.pl) – nieduże, ale widoczne, bo styl był inny- tak fachowo, tak stylowo, studenci na ogół nie potrafią napisać. Jak sądzę nie były to plagiaty zamierzone, a raczej zamieszczenie notatek wcześniej zrobionych z prac naukowych, q bez powołania się. Takie rzeczy się zdarzają , ale trzeba to ujawniać, korygować , studentów edukować.

A jakie były skutki ? Nigdy więcej do recenzji prac magisterskich prowadzonych przez profesorów nie dostałem, a za jakiś czas po oskarżeniu o negatywne oddziaływanie na młodzież akademicką, o niewłaściwą (dla systemu komunistycznego) etykę – zostałem wyrejestrowany z systemu (za nonkonformistyczny całokształt) . Czyli standard.

Niby jak można zwalczyć plagę plagiatów, skoro z systemu od lat wyrejestrowuje się tych co plagiaty potrafili wychwytywać, studentów od plagiatowania odwodzić, profesorów na właściwą drogę naprowadzać.  

Po wykryciu drobnego plagiatu dokonanego z mojego tekstu dokonanego przez zespół szefa Fundacji Rektorów Polskich zaproponowałem zmiany systemowe w walce z plagiatami polegające na wyrejestrowaniu z populacji akademickiej osób popełniających plagiaty a zarejestrowaniu osób potrafiących plagiaty wykrywać. 

Moim zdaniem byłoby to najważniejsze remedium na epidemię plagiatów.

Niestety do tej pory ta propozycja nie została uwzględniona nawet w strategicznych planach reformy nauki przygotowanych przez rektorów polskich pod kierunkiem w/w szefa fundacji rektorów. No cóż, zapewne chodzi o konflikt interesów.  

Jak widać w polskim systemie jakby obowiązywała zasada – retorycznie trzeba walkę z plagiatami prowadzić, aby za etycznego uchodzić ( to jest dobrze widziane), ale nie można tak zmieniać systemu jak ja proponuję, bo to by groziło wykluczeniem z systemu tych, co ten plagiatofilny system tworzą. 

Józef Wieczorek

Polskie uczelnie, czyli prowincjonalny chów wsobny

Polskie uczelnie, czyli prowincjonalny chów wsobny

Gazeta Wyborcza Wrocław, Beata Maciejewska,2010-03-10, 

..rozmawiamy z prof. Leszkiem Pacholskim, byłym rektorem Uniwersytetu Wrocławskiego..

Państwowa Komisja Akredytacyjna jest nawet zadowolona z poziomu edukacji, ale pracodawcy bardzo narzekają. Absolwenci wyższych uczelni nie potrafią przeczytać ze zrozumieniem skomplikowanego tekstu, a tym bardziej takowego napisać, nie umieją się szybko uczyć, nie radzą sobie z pracą zespołową, nie potrafią samodzielnie podejmować decyzji…

Ale u nas nie ma konkurencji ani rynku pracy, bo 90 procent doktorów jest zatrudnianych w swojej macierzystej uczelni. Gdzieś na świecie prowadzi się tak duży chów wsobny? 

– Na pewno nigdzie tam, gdzie dba się o poziom szkolnictwa wyższego. To katastrofa. Chów wsobny utrwala prowincjonalne myślenie. Jeśli ktoś pracował w kilku ośrodkach akademickich, to nie tylko miał możliwość czerpania z wiedzy większej liczby uczonych, ale także poznawał inne sposoby zarządzania, kulturę pracy, a nawet zwyczaje. Na całym cywilizowanym świecie uczeni zmieniają miejsce zatrudnienia. Szczególnie w pierwszym okresie kariery. Pomaga to w zbieraniu doświadczeń, budowaniu kapitału relacyjnego. …

Nie ma konkurencji o pozycję na świecie. Nie chcemy mieć wybitnych kolegów, bo to nam może zagrozić. Dziekan ani rektor nie jest rozliczany z rozwoju kadry i nie musi mu zależeć na zatrudnianiu osób bardzo dobrych…..

…masowość bardzo obniża jakość kształcenia. Poza tym wielu nauczycieli akademickich pracuje na kilku etatach. Uczelnie niepubliczne zatrudniają naukowców na 18 tysiącach etatów dydaktycznych. Ale tylko dla 900 profesorów są to etaty pierwsze, w dodatku wśród nich jest 350 rektorów, których prawo do tego zmusza. Na Zachodzie praca na dwóch etatach jest niewyobrażalna, bo oczekuje się, że pracownik spędzi codziennie przynajmniej osiem godzin na uczelni.